Byłem na Pearl Jam w Berlinie !!!
Nie wiem od czego zaczšć. Najlepszy koncert mojego życia, bezapelacyjnie. Endorfina jeszcze przez dwa tygodnie będzie mi cieknšć uszami. Chodzę nabuzowany, nucę PJ, słucham PJ, wspominam PJ.
Zaczęli ostro - cztery pierwsze kawałki to drapieżny Pearl Jam w najlepszym wydaniu.
Go,
Save you,
Animal i
Do the evolution. Co mnie samego zadziwiło: ja jako umysł cisły
bawię się przy piosence, którš już raz słyszałem. Z pierwszej czwórki dobrze znałem tylko ostatni kawałek, a drugiego w ogóle wczeniej nie słyszałem. Pomimo to skakałem jak dzikus od poczštku, nie dajšc sobie chwili wytchnienia. Energia promieniujšca z zespołu była wręcz fizycznie odczuwalna - mogłem tylko dać się jej ponieć.
Po
Do the evolution Edek się przywitał czytajšc z kartki po niemiecku, czym wzbudził ogólnš wesołoć
Potem grali dalej...
Nie będę opisywał poszczególnych utworów, bo nawet nie pamiętam przy którym co się działo... Odpłynšłem kompletnie, czułem się tak, jak na koncercie czuć się powinno... W dodatku poza
State of love and trust zagrali wszystko, na czym mi zależało. Napiszę o paru utworach, których wykonanie bardziej zapadło mi w pamięć (a muszę zaznaczyć, że nie było na tym koncercie czego takiego, jak wypełniacz, czy słabszy kawałek - wszystko było na 100%).
Severed hand - ten kawałek zawsze kojarzył mi się z laskš dynamitu. Eddie z ekipš ni mniej, ni więcej, tylko podpalili lont. Rozsadzili schemat robišc z tego utworu granat eksplodujšcy w samym rodku mojej głowy. I to w momencie, kiedy studyjna wersja zwalnia - oni wtedy dopiero dali czadu. Efekt zaskoczenia zrobił swoje - po
Severed hand normalnie padłbym wyczerpany na glebę. Ale tu na szczęcie nie było normalnie... Nie wiem skšd miałem tyle energii.
Even flow - jedyny zgrzyt. Mój ukochany kawałek z genialnš partiš "gadajšcych" ze sobš gitar Mike'a i Stone'a został okaleczony przez problem techniczny. W kulminacyjnym momencie nie było słychać gitar, a tylko podkład. Na scenš wpadł jaki facet z kablem, zrobiło się zamieszanie, ale nie przestali grać. Zakończenie
Even flow wynagrodziło mi jednak wszystko
Black - do dzi jeden z najpiękniejszych ich utworów. Kiedy skończyli, publicznoć nadal nuciła: "tururutu, tururu...". Spojrzeli po sobie i zaczęli grać dalej, a Eddie zapiewał dalszy cišg tekstu znany choćby z występu w MTV Unplugged: "We belong together...". Magia! I dreszcze, cały czas....
Porch - płyta Ten, czad, szaleństwo, nic dodać, nic ujšć.
Crazy Mary - nie spodziewałem się że to zagrajš - piękna niespodzianka! Utwór odpiewany elegancko przez publicznoć. Zresztš po drugim bisie (których było chyba ze cztery) publicznoć wszystko piewała razem z Edkiem.
Co do publiczoci - Niemcy nie majš raczej najlepszej renomy. Faktycznie, jeli chodzi o ruch, to większoć stoi jak kołki. Za to piewanie i układy "manualne" wychodzš im wietnie. Nie opisuję, bo tego się nie da opisać.
A sam zespół - musze przyznać, że mnie zaskoczyli energiš i witalnociš. Eddie szalał jak nastolatek, Jeff też zaprezentował kilka efektownych skoków. Czuć było spontanicznoć, a przede wszystkim ogromnš radoć, jakš daje im granie. Mam porównanie z marcowego koncertu Depeche Mode i musze stwierdzić, że panowie z Basildon w porównaniu z PJ leżš i kwiczš. Koncert DM obfitował w efekty, fajerwerki i inne bajery, a PJ postawili na muzykę. Nie było nawet telebimów! Tylko muzyka i proste wiatła. Tylko? Aż! Siła Pearl Jam polega na tym, że nie ma u nich wystudiowanej choreografii (Dave Gahan, dla przykładu, na każdym koncercie zdejmuje kamizelkę w tym samym momencie), jest za to radoć i szczeroć. I fakt, iż widać było, że od poczštku do końca dajš z siebie wszystko. Ja to kupuję.
Chciałem jeszcze napisać o podróży i paru innych pierdółkach, ale za bardzo się rozmarzyłem... A w dodatku włanie słucham
Even flow... Smutne jest to, że jestem niemal pewien, iż lepszego koncertu już nie zobaczę... Dobranoc...
P.S. Poniżej jest moja lista ostatnio słuchanych utworów
Bez komentarza :]
P.P.S. Dzięki Andrzeju za przechowanie autka