21.05.2006, 09:15
Zbirerałem się od kilku dni aby napisać kilka słów o bydgoskim koncercie chłopaków z Pendragon, ale nie wiem od czego zaczšć.
Może od tego, że rzeczony Klub Kunia jest miejscem katastrofalnym. Duszno, parno, brak jakiejkolwiek klimatyzacji, cholernie niewygodnie siedzenia i beznadziejna akustyka. Przytłumione brzmienie klubu nie było najlepsze do odgrywania bogatych i rozbudowanych utworów Nicka Barretta i s-ki (bo to raczej muzyki z filharmonii niż z baru). Poza tym w ramach atrakcji czas nieustannie umilali nam podpici jegomocie z drugiego rzędu prezentujšc swojš "radosnš twórczoć". Nic więc dziwnego że z koncertu wyszlismy zmęczeni jakbymy uczestniczyli w nowojorskim maratonie.
Na poczštku oczekiwanie "umilił" nam support. Był to wspólny występ Gary'ego Chandlera (z popowej grupy Jadis) i niejakiego Steve'a Thorne'a. Przedstawili wišzankę kawałków z ich twórczoci, odgrywanych z pół-playbacku. Nudne, nieciekawe i nieprzemylane. Czasami odnosiło się wrażenie że nawet głosy rzeczonych panów płynš z tamy. Na szczęcie dla dobra ogółu obyło się bez bisów.
Występ Pendragon zatarł jednak negatywne wrażenie po poprzednikach, bo pomimo wymienioych wyżej minusów sam ich wystep był bardzo dobry. Nie zabrakło kawałków z nowej płyty ("Believe", "No Place For The Innocent", "Edge Of The World", przycięte nieco suicisko "Wishing Well") jak i klasyki z rewelacyjnym wykonaniem "Paintbox", "Breaking The Spell", "Nostradamusa" czy przelicznego "Am I Really Losing You", a Barrett momentami wręcz czarował swoimi solówkami.
Ogólnie podsumowujšc: dla kogo kto był na ich koncercie po raz pierwszy mógł być zniesmaczony i rozczarowany, ale dla fani byli raczej zadowoleni.
Może od tego, że rzeczony Klub Kunia jest miejscem katastrofalnym. Duszno, parno, brak jakiejkolwiek klimatyzacji, cholernie niewygodnie siedzenia i beznadziejna akustyka. Przytłumione brzmienie klubu nie było najlepsze do odgrywania bogatych i rozbudowanych utworów Nicka Barretta i s-ki (bo to raczej muzyki z filharmonii niż z baru). Poza tym w ramach atrakcji czas nieustannie umilali nam podpici jegomocie z drugiego rzędu prezentujšc swojš "radosnš twórczoć". Nic więc dziwnego że z koncertu wyszlismy zmęczeni jakbymy uczestniczyli w nowojorskim maratonie.
Na poczštku oczekiwanie "umilił" nam support. Był to wspólny występ Gary'ego Chandlera (z popowej grupy Jadis) i niejakiego Steve'a Thorne'a. Przedstawili wišzankę kawałków z ich twórczoci, odgrywanych z pół-playbacku. Nudne, nieciekawe i nieprzemylane. Czasami odnosiło się wrażenie że nawet głosy rzeczonych panów płynš z tamy. Na szczęcie dla dobra ogółu obyło się bez bisów.
Występ Pendragon zatarł jednak negatywne wrażenie po poprzednikach, bo pomimo wymienioych wyżej minusów sam ich wystep był bardzo dobry. Nie zabrakło kawałków z nowej płyty ("Believe", "No Place For The Innocent", "Edge Of The World", przycięte nieco suicisko "Wishing Well") jak i klasyki z rewelacyjnym wykonaniem "Paintbox", "Breaking The Spell", "Nostradamusa" czy przelicznego "Am I Really Losing You", a Barrett momentami wręcz czarował swoimi solówkami.
Ogólnie podsumowujšc: dla kogo kto był na ich koncercie po raz pierwszy mógł być zniesmaczony i rozczarowany, ale dla fani byli raczej zadowoleni.