Spojrzę na temat z innej strony. Mianowicie masz Patique absolutną rację, że nowe dzieło Yes nie ma co porównywać do najlepszych płyt tego zespołu. Także nie popieram zachowania zespołu wobec Jona Andersona. To mniej więcej sytuacja podobna do wyrzucenia Ricka Wrighta przez Watersa.
Chciałbym odnieść tą płytę do obecnych czasów.
Przed przesłuchaniem tej płyty wiedziałem - nie będzie to świetna płyta. Ale spojrzawszy na okładkę i listę utworów miałem nadzieję, że będzie chociaż dobra. I moim zdaniem jest. Te piosenki są świetnie zaaranżowane, fakt są pozbawione zawiłości i złożoności najlepszych płyt Yes, ale braku uroku nie można im zarzucić. Która z obecnych produkcji ma w sobie tyle klimatu lat 70.? Niewiele. Na rynku bardzo mało wydaje się obecnie progresywnych płyt na miarę tych z lat 70. Benoit nie umywa się do Andersona, ale śpiewa z szacunkiem dla linii melodycznych. Nie wymagajmy od zespołu działającego ponad 40 lat nie wiadomo jakich dzieł. Yes skończył się na "cyferkach" (to moje zdanie, ponieważ podobnie jak Genesis w 1983 udało im się utrzymać zainteresowanie, odnieśli sukces komercyjny i znakomicie połączyli przebojowość z elementami progresywnymi co było swoistym złotym środkiem, bo typowo progresywną zawartością krążków zainteresowaliby tylko starych fanów, straciliby status gwiazdy i nie zarobili tyle pieniędzy. Później "Keystudio" było dla zespołu jedyną zwyżką formy). "Fly From Here" to płyta prostsza, wolniejsza, pozbawiona progresywnych łamigłówek, przypomina mi momentami "The Division Bell" Pink Floyd, ale nie brakuje tutaj ciekawych rozwiązań aranżacyjnych, pięknych niebanalnych melodii, ona jest przemyślana. Ostatnio bardzo często ją słucham i jak na razie nie nudzi mi się w ogóle. Traktuję ją jako osobne, dobre wydawnictwo, tej klasy co np. "Talk".
Na pewno lepszą tegoroczną pozycję zaproponował pan Fripp, Jakszyk, Collins, Levin i Harisson - "A Scarcity Of Miracles". Jest to płyta w szyldzie zawierająca nazwę King Crimson, lecz nie jest to dzieło stricte zespołu. Jednak wiele tu z klimatu macierzystej formacji Frippa. Polecam szczerze.
Chciałbym odnieść tą płytę do obecnych czasów.
Przed przesłuchaniem tej płyty wiedziałem - nie będzie to świetna płyta. Ale spojrzawszy na okładkę i listę utworów miałem nadzieję, że będzie chociaż dobra. I moim zdaniem jest. Te piosenki są świetnie zaaranżowane, fakt są pozbawione zawiłości i złożoności najlepszych płyt Yes, ale braku uroku nie można im zarzucić. Która z obecnych produkcji ma w sobie tyle klimatu lat 70.? Niewiele. Na rynku bardzo mało wydaje się obecnie progresywnych płyt na miarę tych z lat 70. Benoit nie umywa się do Andersona, ale śpiewa z szacunkiem dla linii melodycznych. Nie wymagajmy od zespołu działającego ponad 40 lat nie wiadomo jakich dzieł. Yes skończył się na "cyferkach" (to moje zdanie, ponieważ podobnie jak Genesis w 1983 udało im się utrzymać zainteresowanie, odnieśli sukces komercyjny i znakomicie połączyli przebojowość z elementami progresywnymi co było swoistym złotym środkiem, bo typowo progresywną zawartością krążków zainteresowaliby tylko starych fanów, straciliby status gwiazdy i nie zarobili tyle pieniędzy. Później "Keystudio" było dla zespołu jedyną zwyżką formy). "Fly From Here" to płyta prostsza, wolniejsza, pozbawiona progresywnych łamigłówek, przypomina mi momentami "The Division Bell" Pink Floyd, ale nie brakuje tutaj ciekawych rozwiązań aranżacyjnych, pięknych niebanalnych melodii, ona jest przemyślana. Ostatnio bardzo często ją słucham i jak na razie nie nudzi mi się w ogóle. Traktuję ją jako osobne, dobre wydawnictwo, tej klasy co np. "Talk".
Na pewno lepszą tegoroczną pozycję zaproponował pan Fripp, Jakszyk, Collins, Levin i Harisson - "A Scarcity Of Miracles". Jest to płyta w szyldzie zawierająca nazwę King Crimson, lecz nie jest to dzieło stricte zespołu. Jednak wiele tu z klimatu macierzystej formacji Frippa. Polecam szczerze.
Nie gram z nut, gram z serca